Follow me @

Światy równoległe




Istnieje pewna koncepcja mówiąca o tym, iż życie aktualnie przez Nas przeżywane to tylko jedna z wersji tworzących się nieprzerwanie zbiorów wieloświatów.
Zgodnie z tą ideą można wyobrazić sobie, że nasze życie to ogromne, rozgałęziające się w nieskończoność drzewo. Każda chwila, każdy nasz wybór, czyn, myśl czy pragnienie przyczynia się do utworzenia zbioru nowych gałęzi, będących odzwierciedleniem różnych dróg postępowania. Podczas gdy my wybieramy jedną konkretną drogę, we wszechświecie istnieje równolegle cząstka – nasze równoległe życie – która kroczy inną ścieżką. Rozgałęzień jest nieskończona ilość – tak jak wyborów w naszym życiu. 



Para zakochanych. W romantycznej scenerii zakochany po uszy chłopak oświadcza się swojej wybrance, zakłada jej na palec piękny pierścionek z gigantycznym brylantem, a ona ze łzami wzruszenia w oczach rzuca mu się na szyję i między pocałunkami wyszlochuje po wielokroć oczekiwane „tak”. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach biorą bajeczny ślub, wprowadzają się do opłaconego przez rodziców mieszkania, decydują się na powiększenie rodziny o słodkiego Brzdąca. Razem z trójką najgrzeczniejszych na świecie dzieci wiodą spokojne i szczęśliwe życie bez chorób i krzywd.

Jednak w momencie, gdy ów zakochany chłopak wszedł do sklepu jubilerskiego, aby kupić pierścionek zaręczynowy, we wszechświecie powstało nowe rozgałęzienie – ten sam chłopak spogląda na stan swojego konta i odkłada sprawę zaręczyn na bliżej nieokreślone ‘kiedyś’. Dziewczyna znużona oczekiwaniem, stwierdza, że potrzebują od siebie odpocząć. W końcu ze sobą zrywają. Ona decyduje się na wyjazd do Stanów i tam robi karierę, jako niezależny architekt. Nie ma czasu na randki, więc długie wieczory spędza w swoim apartamencie w towarzystwie lampki wina. On poznaje w barze piękną kobietę, która po kilku ekscytujących randkach oznajmia mu, że zaszła w ciążę. Nie potrafią się jednak dogadać i ona odsuwa go od swojego życia, oczekując jedynie ogromnych alimentów. Mężczyzna ledwo wiąże koniec z końcem, spędzając samotne wieczory przed telewizorem, z daniem instant w ręce. 


Przy każdej decyzji, z jaką mamy do czynienia, pojawia się milion opcji. Podejmując jakiś kierunek, sprawiamy, że równolegle tworzy się kilka, kilkadziesiąt, setki innych dróg, którymi kroczy odzwierciedlenie nas samych. Podczas gdy Ty siedzisz z rodziną przy stole i przy obiedzie rozmawiacie o tym jak Wam minął dzień, inna wersja Ciebie dopiero budzi się ze snu na słonecznej Florydzie. Jeszcze inna wersja czuwa właśnie przy łóżku szpitalnym dziecka, bo nieprzypilnowane spadło z wysokich schodów. Kolejne odbicie Ciebie stoi właśnie pod piekarnią w oczekiwaniu na czerstwy, darmowy chleb. Każda podjęta decyzja pisze bowiem inny scenariusz. Nawet najmniejszy krok sprawia, że wspinamy się na konkretną gałąź, zostawiamy inne rozgałęzienia za sobą i przyczyniamy się do rozrastania tej jednej konkretnej. 

Czasem, w trudnych momentach, przystaję na chwilę i zastanawiam się nad tą teorią. Rozmyślam, co byłoby, gdybym postąpiła inaczej, wybrała inne wyjście. Pocieszająca może być myśl, że ‘zawsze mogło być gorzej’, że mój scenariusz w porównaniu z innymi wypada bardzo optymistycznie. Niebezpieczne jest myślenie o tych lepszych wersjach – z brakiem chorób, zmartwień finansowych, z uśmiechniętą rodziną… Można zatracić się w marzeniach o lepszym bycie. Sedno tkwi zatem w tym, aby potrafić docenić własną ścieżkę, tą udeptaną przez lata, w której nie każdy zakręt był łatwy do pokonania i której nawierzchnia bywała raz żwirowa i dziurawa, innym razem rodem z Duńskiej autostrady. Nauczmy się doceniać to, co mamy, mimo iż nie zawsze jest kolorowo. Doceńmy ukształtowane specjalnie dla nas, jedyne w swoim rodzaju rozgałęzienie. Jest przecież pełne wspomnień – tych pięknych, które wywołują uśmiech na samą myśl o nich, oraz tych trudnych, które przecież też wyszlifowały naszą osobowość i świadczą o naszej indywidualności, o unikatowości naszej życiowej gałęzi. Każdy popełniony błąd doprowadził Cię do tego miejsca, w którym aktualnie jesteś. Kto wie, może gdybyś nie popełnił któregoś z nich, nie byłoby Cię już wcale… Twój scenariusz jest niepowtarzalny i nie chciej zamienić go na żaden inny. Zacznij dostrzegać, ile pozytywów Cię otacza. Niech przepełnia Cię duma, że kroczysz po własnej drodze i nie straszne Ci burze czy wiatry. Może i kora z Twojej gałęzi trochę się pozdzierała i czasem blisko jej do pęknięcia, ale to przecież żywy organizm i da sobie radę w każdych warunkach. Nie oglądaj się na inne drzewa, tylko idź śmiało naprzód w poszukiwaniu ciepłych promyków słońca – dobrych myśli – dzięki nim wyrastają nowe, piękne pąki.

Am I beautiful?


Gdy dowiedziałam się o ciąży, natychmiast obiecałam sobie, że będę walczyć ze stereotypami. 
Że kobieta ciężarna zawsze dużo utyje, ulega pokusom i zachciankom nie zważając na skok wagi. Że nie ćwiczy i zasiaduje się na kanapie. Że przestaje o siebie dbać. Że zatraca swoją seksualność i zamienia się z żony i kochanki w matkę polkę. Obiecałam sobie tą walkę, bo nie mogłam uwierzyć, że silna wola zanika w momencie pojawienia się na teście ciążowym dwóch kreseczek. Obserwowałam koleżanki i słuchałam ich opowieści o przytyciu 30kg, o zajadaniu się ogórkami kiszonymi z nutellą czy o porzuceniu jakiejkolwiek aktywności fizycznej z obawy o zdrowie Bąbelka. Wszystkie chórem tłumaczyły się, że ciąża rządzi się swoimi prawami, a schudną przecież po porodzie. „Będziesz w ciąży to zobaczysz”. Najlepiej wskoczyć w luźne dresy, rozłożyć się na kanapie i odczekać z nogami w górze aż stopy przestaną puchnąć. Otóż bullshit! Walkę, choć momentami nierówną, mogę uznać za wygraną, 1:0 dla mnie. Może nie ćwiczyłam codziennie, nie ominęły mnie dni spędzone pod kocem na kanapie i nie uniknęłam skoku wagi, to jestem z siebie dumna (tya, wychodzi ze mnie skromność!). Choć poruszanie się z gracją w 9 miesiącu to wysiłek wręcz nie do osiągnięcia, to mój Luby nadal patrzy na mnie z pożądaniem – odbieram to, jako największy komplement i dowód na to, że silna wola to kwestia wyboru :)
A teraz róż na policzki, mascara w dłoń i lecę robić obiad. Tak bez okazji zapalę świece, wyjmę najładniejszą zastawę i zaproszę Męża na domową randkę...


Dobre rady




Staram się doceniać wiedzę i doświadczenie otaczających mnie ludzi. Łatwiej kroczy się przez życie unikając błędów popełnionych przez innych, błędów, przed którymi jesteśmy przestrzegani. Warto przyjrzeć się czyjemuś życiu i decyzjom przez niego podjętym. Szczególnie przydatne jest to w momencie nadchodzących ważnych zmian – np. w momencie narodzin dziecka. Spada na nas odpowiedzialność za życie małego człowieka i nadchodzi oczekiwanie, że będziemy działać książkowo, że będziemy idealnymi rodzicami. Pomoc jest nieoceniona, ale jednak nie zawsze potrzebna.
Katastrofą byłoby dopuszczenie do kilkugodzinnego płaczu dziecka, do odparzeń, do kataru czy innego kaszlu. Nie do pomyślenia, gdy zaniedbamy mieszkanie, bo ze zmęczenia nie wytrzemy kurzu z półek czy zostawimy brudny garnek w zlewie. O matko, co to to nie, lepiej posłuchajcie rad mamy/babci/sąsiadki/koleżanki, one przecież już to wszystko przeżyły i wiedzą najlepiej, co, jak i kiedy masz zrobić. „Jesteś młoda, niedoświadczona i to oczywiste, że będzie Ci ciężko. Będziesz obolała, zmęczona, zirytowana i prawdopodobnie wpadniesz w depresję poporodową, więc z pewnością będziesz potrzebowała pomocy”. Partner jest w tym momencie całkowicie pomijany – przecież pracuje, musi się wysypiać w nocy i nie można mu zawracać głowy dodatkowymi zajęciami. Myślenie rodem z czasów ubezwłasnowolnienia kobiet. Wizytę zaraz po porodzie zapowiada zatem mama/babcia. Pociesza, że we wszystkim pomoże, że nie będziesz sama, że wszystkiego nauczy i w ogóle niczego się nie bój – damy radę. Szczerze? Ta cała oferowana pomoc sprawia, że zaczynam się bać. Bo najwidoczniej żyłam w błędnym przekonaniu, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, że należy dotrzeć się nawzajem ze swoim dzieckiem. Że odruchy macierzyńskie przychodzą naturalnie. Że dwoje dorosłych ludzi jest w stanie zaopiekować się małym Cudem. Tak, najwidoczniej się mylę. Nic tak bardzo nie demotywuje jak zasiewanie w umysłach wątpliwości
Wszystkie chodzące ‘dobre rady’ wklepują nam do głowy zasady pielęgnacji (co rada to inna opinia), karmienia, usypiania i ubierania Malucha na mroźny spacer. Dziękuję, zanotowałam, będę próbować w praktyce. Słucham głęboko oddychając, układając myśli na półce, aby w razie potrzeby móc do nich zajrzeć. Nie daję się wyprowadzić z równowagi i wmówić sobie, że bez pomocy nie dam sobie rady. Wierzę, że receptą okaże się opanowanie. Każda „Dobra Rada” miała okazję, aby wykazać się jako matka – doceniam ich doświadczenie i cenię sobie ich porady. Niech dadzą jednak szansę na to, aby każda mama mogła być sobą i sama budowała własne doświadczenie.