Gdy dowiedziałam się o ciąży, natychmiast obiecałam sobie,
że będę walczyć ze stereotypami.
Że kobieta ciężarna zawsze dużo utyje, ulega
pokusom i zachciankom nie zważając na skok wagi. Że nie ćwiczy i zasiaduje się
na kanapie. Że przestaje o siebie dbać. Że zatraca swoją seksualność i zamienia
się z żony i kochanki w matkę polkę. Obiecałam sobie tą walkę, bo nie mogłam
uwierzyć, że silna wola zanika w momencie pojawienia się na teście ciążowym
dwóch kreseczek. Obserwowałam koleżanki i słuchałam ich opowieści o przytyciu
30kg, o zajadaniu się ogórkami kiszonymi z nutellą czy o porzuceniu
jakiejkolwiek aktywności fizycznej z obawy o zdrowie Bąbelka. Wszystkie chórem
tłumaczyły się, że ciąża rządzi się swoimi prawami, a schudną przecież po
porodzie. „Będziesz w ciąży to zobaczysz”. Najlepiej wskoczyć w luźne dresy,
rozłożyć się na kanapie i odczekać z nogami w górze aż stopy przestaną puchnąć.
Otóż bullshit! Walkę, choć momentami nierówną, mogę uznać za wygraną, 1:0 dla mnie.
Może nie ćwiczyłam codziennie, nie ominęły mnie dni spędzone pod kocem na
kanapie i nie uniknęłam skoku wagi, to jestem z siebie dumna (tya, wychodzi ze
mnie skromność!). Choć poruszanie się z gracją w 9 miesiącu to wysiłek wręcz
nie do osiągnięcia, to mój Luby nadal patrzy na mnie z pożądaniem – odbieram to,
jako największy komplement i dowód na to, że silna wola to kwestia wyboru :)
A teraz róż na policzki, mascara w dłoń i lecę robić obiad. Tak
bez okazji zapalę świece, wyjmę najładniejszą zastawę i zaproszę Męża na domową
randkę...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz